środa, 18 stycznia 2012

like in an army

Zrozumiałam, nareszcie i wreszcie. Długo się do tego przymierzałam, chyba nie miałam odwagi przyznać tego przed samą sobą. Dzisiaj mi się udało. Szczerze dziękuję. Bo gdyby nie rozkaz, zrób to, nie rozważyłabym za i przeciw, nie poczuła takiego kopa. Kilka słów, kilka przeczytanych zdań,  kilka łez, nikłych uśmiechów i uświadomiłam sobie gdzie jest moje miejsce. Niesamowite. Nie pomyślcie, że myślę, iż wzniosę się na wyżyny. Wręcz odwrotnie :) Zostanę tutaj, postaram się nacieszyć tym co mam, z tymi których mam. Chyba czas zdradzić o czym mowa. Raz zrobię wyjątek i będzie tylko jedno dno w tym co piszę ;)
Od dziesiątego, może jedenastego roku życia marzyłam o tym, żeby skończyć liceum z maturą międzynarodową. Następnie studiować zagranicą, mieszkać w wielkim mieszkaniu na brooklynie i cieszyć się tym miastem, ludźmi, skrzętnie to opisywać. Wyobrażałam sobie tylko siebie samą w swoim american dream. Dążyłam do tego, dzięki temu pokochałam język angielski, chciałam żyć w globalnej wiosce, wielkim mieście. Mało osób o tym wiedziało, mimo tego, że nie wstydzę się upubliczniać wszystkiego co o mnie i ze mną związane to było coś szczególnego. Dzisiaj kiedy dostałam "rozkaz", zobaczyłam jak łatwe w istocie by to było, przestało mi na tym zależeć, nie wiem dlaczego. Stało się to bardziej realne, ale i dalsze. Może wyrosłam z tego? Może nie potrzebuję żyć jak dziewczyny z plotkary by było mi dobrze. Dotychczas tego nie wiedziałam. Dopiero teraz mam jasno wyznaczony cel, który chcę osiągnąć, nie po trupach, ale własną pracą, serduchem.

"Piękna to Ameryka jest wtedy, kiedy Cię w niej nie ma. Kiedy tam już się znajdziesz, cała magia znika, zostają ulice, domy, szara codzienność i ciężka praca. Nie chcesz tego, jesteś za dobra, powinnaś przede wszystkim kochać, nieważne gdzie..." - T. Bort. Mawiał tak do mnie, było to budujące, do dziś się z nim nie zgadzałam, w tej jedynej sprawie i utrzymywałam, że jednak były tematy, w których się mylił. Dziś gorzko po raz ostatni przyznaję mu rację i żałuję, że dopiero dziś zrozumiałam sens tych słów. Spytałabym go o radę, grając z nim w karty, dałabym się ograć, nie wiem co by powiedział. Brakuje mi tego, był, jest i raczej już pozostanie osobą, którą do końca życia będę podziwiać. Chociażby za niewymuszoną klasę i wierność zasad - do końca.

Blog zaczęłam traktować jak spowiednika, dziennik pozostaje dziennikiem z suchymi informacjami na temat każdego dnia, przypomina mi (przepraszam z góry) kalendarzyk miesiączkowy. A tutaj jest inaczej, piszę dla ludzi, którzy mnie nie znają, nie zależy mi na jak najszerszej liczbie wyświetleń, robię to dla siebie. Kocham to i chyba o to tu chodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz