czwartek, 26 stycznia 2012

szczyt dna

Osiągnęło to szczyt dna, bynajmniej w moim przekonaniu, kiedy słyszy się o tym, może nawet ujdzie w tłoku, kiedy się czyta dokładną treść, aż mnie skręca w środku.
Parę innych szczytów dna w różnych aspektach do tej listy można doliczyć i uznać za odhaczone, odfajkowane, whatever. Ciarki mnie przechodzą po plecach a w oczach świat się mieni. Patrząc na mój kalendarz cieszę się, że niedługo będę miała tak mało wolnego czasu, jest to poniekąd działanie z premedytacją, by zając każde popołudnie, każdy weekend, tym razem nie dopuszczam zmiany planów. Czas się przestawić na przyśpieszone obroty, zmienić bieg ;)

Czas coś sklecić, coś dłuższego, pełniejszego.

środa, 25 stycznia 2012

sparta

Ostatnio zaczęłam "przedsiębrać" kilka rzeczy, projektów, rzeczy. O tak rzeczy, choć nie są materialne ;) i bardzo niewiele z nich kończę, nie wiem z czym to się wiąże. Zaczęłam pisać tego posta, a już naszła mnie ochota, żeby zamknąć edytor. Czuję, że coś się knuje, ale co?

sorry,  jesteś taka męcząca
WYPIERDALAJ
this is SPARTA!!!

za żadne skarby bym Go nie zamieniła.

piątek, 20 stycznia 2012

leniwiec

Czuję się strasznie, ale dobrze. Spędzam ferie w łóżku, ale nie narzekam na brak towarzystwa. Choruję i gorączkuję, ale i płaczę ze szczęścia. Nie pamiętam jak nazywa się środek stylistyczny, w którym zestawiamy ze sobą dwa wyrazy o przeciwstawnym znaczeniu, ale pasowałby idealnie. Jestem szczęśliwa, brakuje mi jednego, ale może przyjdzie z czasem. Wciąż się uśmiecham, śmieję.
Dawno tak się nie czułam, tak długo nie było mi dobrze.







http://www.youtube.com/watch?v=VcjzHMhBtf0

środa, 18 stycznia 2012

like in an army

Zrozumiałam, nareszcie i wreszcie. Długo się do tego przymierzałam, chyba nie miałam odwagi przyznać tego przed samą sobą. Dzisiaj mi się udało. Szczerze dziękuję. Bo gdyby nie rozkaz, zrób to, nie rozważyłabym za i przeciw, nie poczuła takiego kopa. Kilka słów, kilka przeczytanych zdań,  kilka łez, nikłych uśmiechów i uświadomiłam sobie gdzie jest moje miejsce. Niesamowite. Nie pomyślcie, że myślę, iż wzniosę się na wyżyny. Wręcz odwrotnie :) Zostanę tutaj, postaram się nacieszyć tym co mam, z tymi których mam. Chyba czas zdradzić o czym mowa. Raz zrobię wyjątek i będzie tylko jedno dno w tym co piszę ;)
Od dziesiątego, może jedenastego roku życia marzyłam o tym, żeby skończyć liceum z maturą międzynarodową. Następnie studiować zagranicą, mieszkać w wielkim mieszkaniu na brooklynie i cieszyć się tym miastem, ludźmi, skrzętnie to opisywać. Wyobrażałam sobie tylko siebie samą w swoim american dream. Dążyłam do tego, dzięki temu pokochałam język angielski, chciałam żyć w globalnej wiosce, wielkim mieście. Mało osób o tym wiedziało, mimo tego, że nie wstydzę się upubliczniać wszystkiego co o mnie i ze mną związane to było coś szczególnego. Dzisiaj kiedy dostałam "rozkaz", zobaczyłam jak łatwe w istocie by to było, przestało mi na tym zależeć, nie wiem dlaczego. Stało się to bardziej realne, ale i dalsze. Może wyrosłam z tego? Może nie potrzebuję żyć jak dziewczyny z plotkary by było mi dobrze. Dotychczas tego nie wiedziałam. Dopiero teraz mam jasno wyznaczony cel, który chcę osiągnąć, nie po trupach, ale własną pracą, serduchem.

"Piękna to Ameryka jest wtedy, kiedy Cię w niej nie ma. Kiedy tam już się znajdziesz, cała magia znika, zostają ulice, domy, szara codzienność i ciężka praca. Nie chcesz tego, jesteś za dobra, powinnaś przede wszystkim kochać, nieważne gdzie..." - T. Bort. Mawiał tak do mnie, było to budujące, do dziś się z nim nie zgadzałam, w tej jedynej sprawie i utrzymywałam, że jednak były tematy, w których się mylił. Dziś gorzko po raz ostatni przyznaję mu rację i żałuję, że dopiero dziś zrozumiałam sens tych słów. Spytałabym go o radę, grając z nim w karty, dałabym się ograć, nie wiem co by powiedział. Brakuje mi tego, był, jest i raczej już pozostanie osobą, którą do końca życia będę podziwiać. Chociażby za niewymuszoną klasę i wierność zasad - do końca.

Blog zaczęłam traktować jak spowiednika, dziennik pozostaje dziennikiem z suchymi informacjami na temat każdego dnia, przypomina mi (przepraszam z góry) kalendarzyk miesiączkowy. A tutaj jest inaczej, piszę dla ludzi, którzy mnie nie znają, nie zależy mi na jak najszerszej liczbie wyświetleń, robię to dla siebie. Kocham to i chyba o to tu chodzi.

wtorek, 17 stycznia 2012

słowa połączone

Żyję w pewnym rytmie, poznaję kogoś, przywiązuję się jakbym był linka holowniczą, kurczowo się go trzymam, nie obdzierając jednocześnie samej siebie ze swoich cech, ta relacja mnie nie męczy, ktoś staje się dla mnie ważny, czuje pewną odpowiedzialność, ale nie chcę by to działało w dwie strony. Nie chcę by wiedział o mnie za dużo. Następnie jemu się wydaje, że mnie zna, gówno prawda. Próbuje mnie podejść, czasem gra na zwłokę, przestaje używać mojego imienia, traktuje mnie jak swoją girlfriend. Myli się a źle się czuję gdy wymaga ode mnie bym i ja go traktowała poważnie. Przykro mi, ale to nie to. Wtedy nadchodzi czas by słowo spierdalaj owiać nutką dramatyzmu, elokwencji i w przewrotny sposób go użyć. Nie zawsze się udaje. Tym razem było inaczej od początku wiedziałam, że nie zamierzam nic ukrywać. W błogostanie trwałam i trwałam. Nagle przestałam, ale przyjęłam to nad wyraz spokojnie, bez uniesień, obnoszenia się swoimi emocjami. Było mi źle, ale i dobrze. Po pewnym czasie nastąpił zwrot akcji, kilka znajomości, którymi moze rzeczywiście chciałam się pocieszyć, długi wyjazd, długie czekanie na powrót. Trochę głupot po drodze, ale się to opłaciło, jak nigdy. Kilka dni błogostanu, spacerów po mchu i dotyku. Nie niebezpiecznego, złego, ale długo wyczekiwanego. Nowa znajomość, mężczyzna o smaku vinegretu, mniam. Nadszedł czas na słowo spierdalaj, tym razem bez dramatyzmu a gwałtownie i przewrotnie w ciągu dwóch tygodni wszystko wróciło do dawnej formy, nie czułam się z tym dobrze, ale dzięki temu łatwiej było się nacieszyć czymś nowym, czerpałam z tego ile mogłam, ale nie chciałam powtórki. Czułam coś nowego, świeżego, ale też niesamowite wsparcie, które otrzymałam od starych znajomych, mimo łez w oczach czuję pewien spokój, ład i harmonię, bo poleciałabym na dno, tak sądzę. A nowa znajomość? Rozwijała się bardziej, dawała więcej, ja śmiałam się w głos każdej nocy, czułam, że nie będzie potrzeby mówienia spierdalaj. Czułam, że znamy się długo i rozumiemy dobrze. Po drodze kilka kłamstw i niedomówień, postanowiłam odpuścić, pierwszy raz nie walczyłam o swoje racje, nie zamierzam tego robić też dzisiaj, zbyt błaha była to sprawa a i zbyt ważne to było dla innych bym miała coś niszczyć, tylko po to by udowodnić, że mam rację. Dzisiaj, kiedy czuję się ważna, nie potrzebuję oklasków, owacji, szerokiej publiczności, kiedy ją mam nie czuję potrzeby pokazania całej siebie. Chowam się w kręgu tych, którym na mnie zależy. Jest mi dobrze, lepiej niż kiedykolwiek.

poniedziałek, 16 stycznia 2012

spodziewane niespodzianki

Nie spodziewałam się tego, to na prawdę miłe, choć chyba jednak się spodziewałam. Nie było momentu zaskoczenia a szkoda. Większą frajdę sprawia mi pisanie i publikowanie czegoś co wymyśliłam niż to co opisałam, co sama przeżyłam. Nie czuję wtedy takiego dość dziwnego uczucia, że może komuś to się nie spodoba, skrytykuje mnie bądź co gorsza powie, że jestem nudna, szara niewarta uwagi.

Zamknęła za sobą drzwi, szczelnie i dokładnie. Nie odwróciła się za siebie, poszła w przód, mimo tego, że słyszała głosy bliskich i dalszych proszące by wróciła, czy choć na moment się zatrzymała. Decyzja należała do niej. Dziś jest szczęśliwa, żyje sama. Wszystkie obowiązki z dnia na dzień na nią spadły, jakby grom z jasnego nieba. Podobało jej się to. Czuła się odpowiedzialna i nie dała sobie wmówić, że jej miejsce jest w domu rodzinnym. Polubiła bycie odpowiedzialną za samą siebie, nic nie mogło tego zepsuć a nie skłonić jej do otwarcia zamkniętych drzwi i powrotu.

pozdrawiam.

czwartek, 12 stycznia 2012

wyschnięta rzeka

Żyję, nie umarłam, coś mi zaprzątało głowę, coś trzeba było przemyśleć i podjąć decyzję.
Krytykuję, szargam dobre imię, dewastuję słownie, dzięki temu mam jasno sprecyzowane poglądy. Mówisz A powiedz i B, niesłowność = kłamstwo = brak zaufania = klęska. Jak w reakcji łańcuchowej, jak w tych śmiesznych kuleczkach na żyłkach co uderzają o siebie. Czuję się pewnie, jestem pewna swoich możliwości, jednocześnie potrafię ocenić, którego progu nie przeskoczę. 
Skupić się i dopiąć swego, próbować nowego i nie wracać do stałych nałogów. Weszłam dwa razy do tej samej i trzy też. Długo wylizywałam futerko po tych bataliach. Dziś mimo kilku małych blizn, jest gotowe do łaszenia się do kogoś nowego. Było mi dobrze, niezaprzeczalnie i niepodważalnie, ale moje futerko niczemu niewinne, głupie jak persowe chce do tego wracać. Zupełnie niepotrzebnie - ta rzeka już wyschła.

Dziękuję za wiadomości od ludzi, którzy znaleźli się tu przypadkiem a chcieliby częściej coś tu przeczytać. Miłe zaskoczenie - moje ostatnie top stwierdzenie. Mimo tego, że w ciągu następnej doby zaczynają się ferie, nie oznacza to, że będę miała więcej czasu, przynajmniej taki mam zamiar. Pozdrawiam!

poniedziałek, 2 stycznia 2012

nie szanuje się dziewczyna

I guess I still miss you, Darling.

Zabrzmiało dobrze, zobaczmy jak dalej będzie się tego słuchać. Sylwester? Milusi, w rytmie hh, dupstepu. Wysokie szpile, dobre nastroje, słodki alkohol, dobre towarzystwo i smaczne całusy.

5.07
Coraz mniej czasu, coraz szczuplejszy portfel, coraz bardziej zacieśnione relacje. Po nocnej rozmowie, jest mi dobrze, choć czy bym chciała od nowa? Naturalnie neutralnie. Przyjęłam do kolekcji nowe vansy, czekałam na ten moment od dawna. Dziwi mnie reakcja na internetową znajomość, nie umiałabym przywiązać się do kogoś, kogo bym nie zobaczyła na własne oczy. Tak, jestem niewierna, ale nie wierzę w to. Internet - środek, który umożliwia nam przyjmowanie maski, innej tożsamości. Zakłamany bardziej niż gossipgirl. Wiem bo korzystam, wiem bo jestem człowiekiem, wiem bo kłamię.
***
Paradoksem sytuacji jest to, że napisanie jednego posta, pozwoliło mi w jakiś dziwny sposób wrócić do tego, o czym myślałam, że powoli zapominam. Szybko uświadomiłam sobie, że wcale tego nie chcę. Odrzucenia też nie.